Kurs "WordPress: Pierwsze kroki" (na dobry początek)

Ostatnio znajomi rozmawiali, że może sprawa faktur Kijowskiego będzie miała – oprócz potencjalnego końca KODu – jeszcze jeden plus, bo ludzie zobaczą, ile niektórzy muszą płacić, i to zdawałoby się społecznikowi, obrońcy zagrożonej demokracji w ruchu społecznym, którym kieruje… Może przestaną w końcu wykłócać się o każdą stówkę, zwłaszcza że zazwyczaj operuje się na dużo niższych kwotach, i za realną pracę. Hm…

Faktury Kijowskiego a branża IT/WWW

Bliższe mi jest raczej stanowisko, że albo to nic nie zmieni, albo będzie (jeszcze) gorzej – wiadomo, że nic tak dobrze nie sprzeda się w nagłówkach gazet i serwisów informacyjnych (np. może poza „niektórymi obiektywnymi mediami”, które sprawiają wrażenie, jakby sprawy nie było w ogóle), jak:

Wziął tysiące za darmową skórkę do WordPressa

I obawiam się, że w świadomości wielu potencjalnych klientów właśnie to zostanie, to się utrwali…

Oczywiście nie ma co polemizować z tym, że strona została wykonana na darmowym motywie (choć jest też jego wersja płatna, ale raz, że tu nic nie wskazuje na jej użycie, a dwa – to i tak drobne przy kwotach z faktur), do darmowego CMSa (WordPress), a ceny jakie widzieliśmy na opublikowanych fakturach wydają się mocno zawyżone. Do tego same usługi mogą sprawiać wrażenie fikcyjnych, i to nie tylko w świetle informacji, że to nie Mateusz Kijowski robił stronę, a wolontariusze:

Jeszcze jedna ważna rzecz w #aferyKijowskiego: według 4ech niezależnych źródeł w KOD, prace informatyczne wykonywali wolontariusze, nie MKM.

Do tego jak dodać jeszcze podejrzenie, że cała zabawa w spółkę, i 5% udziałów w niej Mateusza Kijowskiego (reszta należy do aktualnej żony) miało na celu ominięcie alimentów:

Niepokojący jest jeszcze jeden wątek. Kijowski nie zarabiał na podstawie żadnej umowy – bo wszedłby komornik.  Faktury MKM były wygodne.

Choć sam fakt, że dotyczy to ruchu społecznego – niezależnie jaki mam osobisty stosunek zarówno do niego samego ruchu, jak i postaci tam krążących – pozostawia… Ale o to niech się już martwią mocodawcy, Ci co „wrzucali do puszek” i odpowiednie służby, które powinny to wszystko wyjaśnić.

Gdy liczy się tylko kasa

Same stawki też jakoś nie porażają – OK, są dość wysokie, ale widywałem wyższe… Czasem dlatego, że projekt jest/był skomplikowany (nie zawsze to widać), a czasem po prostu agencja łapie dużego klienta, dla którego 5, 10, 15 czy nawet 20 tysięcy to drobnica.

Od razu też na powierzchnię w mediach społecznościowych wypełzło morze specjalistów i znawców, którzy pewnie w większości na co dzień żyją np. z kieszonkowego, ale za stówkę czy dwie też mogą postawić stronę – i tyle wg nich to powinno kosztować.

To, jak bardzo się mylą odkryją dopiero, gdy nie tylko będą musieli z tego żyć, ale i kupić legalne oprogramowanie, opłacić ZUS, zapłacić podatki, księgowość… A z tego co zostanie utrzymać firmę, siebie, a być może również rodzinę.

Do tego dochodzi kwestia odpowiedzialności – jak coś nie działa, to w poważnym biznesie nie można schować głowy w piasek i powiedzieć klientowi, że czego on oczekuje za stówkę czy dwie, czy też przestać odbierać telefony, a SMSy i wiadomości e-mail ignorować (już nawet pomijając kwestie różnych błędów, tak jak ma to miejsce na stronach KOD – strona wygląda jak wygląda, niedopasowane obrazki w nagłówkach, błędy zabezpieczeń, niezaktualizowany CMS).

Lizanie ran

Jest takie powiedzenie, że chytry traci dwa razy – i nie tylko w branży internetowej to się sprawdza, bo ostatecznie trafiają do mnie tacy poranieni, sparzeni klienci, trochę nieufni, z którymi najpierw pracować muszę nad odbudową zaufania, potem dopiero nad projektem – tak, projektem, nie stroną… Bo to nie tylko WordPress i (nawet jeśli) darmowy motyw, ale to też przygotowanie treści (teksty, grafiki, i inne elementy), prawidłowa konfiguracja domeny, zabezpieczeń, poczty… W końcu mechanizm kopii zapasowych i aktualizacji…

Zgaduj zgadula, ile kosztuje ta… strona

Przy okazji „faktur Mateusza” od razu też odezwało się kilku ekspertów rzucających w mediach konkretnymi kwotami za konkretne usługi, a prawda jest taka, że poza domeną, gdzie dość łatwo policzyć przebitkę Mateusza, poza hostingiem, gdzie możemy teoretycznie oszacować realny koszt, reszta to… No właśnie – możemy przypuszczać, ale pozycje na fakturach mogą oznaczać wszystko, i pewnie tylko sam autor wie, co miał na myśli (poza ew. dopasowaniem kosztów do konkretnej sumy, czyli 15190,50 zł każda).

A ile kosztuje strona internetowa, ile kosztuje późniejsze utrzymanie? Takie pytanie pewnie wiele osób sobie zadaje teraz, takie pytanie dostaje też często od potencjalnych klientów, lub od znajomych, którym trafiło się tego typu zlecenie „przy okazji”, takie pytanie też zadają sobie czasami ludzie „z branży”, zwłaszcza gdy zaczynają dopiero swoją działalność.

A ile kosztuje samochód?

Ale to tak, jakbym zapytał np. ile kosztuje samochód? Albo – ile kosztuje mieszanie, dom? A ile kosztuje hotel, wakacje, czy nawet chleb?

Zależy… I taka jest zazwyczaj moja pierwsza odpowiedź – przynajmniej na tak postawione pytanie. Reszta wychodzi dopiero w trakcie dalszej rozmowy, analizy potrzeb, rynku i konkurencji, czy nawet czasu jaki mamy na przygotowanie projektu.

No dobra, ale to ile kosztuje ta strona?

W swoich notatkach mam temat dotyczący tego, ile kosztuje strona internetowa – i leży on sobie tam i leży, bo przyznam, że co pomyślę nad nim, co zacznę coś przygotowywać, to szybko dochodzę do wniosku, że… tak naprawdę nie ma na to odpowiedzi, dobrej odpowiedzi, takiej która będzie na tyle uniwersalna, by móc się nią podzielić z Wami, byście mieli jakiś punkt odniesienia.

Czasem mały drobiazg, jakiś pozornie nieistotny detal decyduje o tym, że dany klient za wydawałoby się bardzo podobną stronę zapłaci mniej, lub więcej – i czasem są to różnice dość istotne, stąd ja zazwyczaj umawiam się na jakiś zakres, na widełki (od – do).

Nie bardzo też chciałbym opierać się na „swoich stawkach”, bo większość moich klientów, to są osoby i firmy z polecenia, a więc już na start wiedzą mniej więcej czego mogą się spodziewać, i ja też wiem, czego mogę się po nich spodziewać (nie znaczy to, że nie zdarza mi się obsługiwać klientów z zewnątrz, ale nawet w tym przypadku są to klienci, którzy musieli do mnie jakoś dotrzeć, choćby przez moje projekty, czy… stronę Webinsider.pl :-)).

Co ma wpływ na ostateczną cenę

To skoro (przynajmniej na razie) nie znamy kosztów, to warto zastanowić się co ma wpływ na to, ile i u kogo dany klient musi zapłacić za stronę, i z czego może to wynikać.

Oczywiście podstawowa sprawa to nasze potrzeby – utrzymanie domu, rodziny, ew. alimenty (chyba, że ktoś ich nie płaci). Do tego warto coś odłożyć zarówno na spodziewane (np. wakacje), jak i te niespodziewane (np. awaria samochodu, dentysta) wydatki. Warto też coś odłożyć na emeryturę, zwłaszcza że raczej na ZUS nie ma co liczyć, i nawet jeśli wszedłby w życie projekt tzw. „emerytury obywatelskiej”, i nawet się na nią załapiemy, to i tak będzie ona na tyle niska, że… Warto odkładać.

Dalej mamy to co tygrysy lubią najbardziej, czyli… m.in. wspomniany już ZUS, który niezależnie od tego, czy coś w danym miesiącu zarobimy czy nie, ze swojej darowizny nie zrezygnuje, a to z roku na rok jest coraz większa, i to nawet w wariancie „minimalnym”. Dalej mamy podatki – niby tylko dochodowy, bo VAT teoretycznie przerzucimy na klienta (stąd ja zawsze umawiam się, że wszystkie kwoty o jakich rozmawiam, to są kwoty netto), a klient na swojego klienta… Ale na końcu tego łańcucha jest konsument, który już nie ma na kogo dalej przerzucić, a nie samą firmą człowiek żyje, więc w ostatecznym rozrachunku sami też jesteśmy konsumentami.

I to były te łatwe, choć miejscami dość indywidualne (wydatki) elementy całej układanki – teraz dochodzimy do elementów bardziej płynnych, a zarazem też trudniejszych do oszacowania:

Czas i liczba zleceń

Dalej mamy kwestię czasu – zarówno jeśli chodzi o to, ile czasu mamy na przygotowanie danego projektu, jak i o to, ile czasu… nie mamy żadnego projektu.

W pierwszym przypadku niby rzecz prosta do oszacowania, ale jak przeczytacie poniżej, jest sporo zmiennych, które trzeba uwzględnić – i czasem oczywiście zdarzy się, że wszystko pójdzie perfekcyjnie, klient dostarczy na czas niezbędne materiały, nie będzie większych zmian w uzgodnionym modelu strony, ale czasem… wszystko może pójść nie tak.

Stąd jeśli uważasz, że jakiś projekt zrobisz w tydzień, powiedz klientowi, że potrzeba na to trzy-cztery tygodnie – jak wyrobisz się wcześniej, to albo będziesz miał dodatkowy czas na „dopracowanie szczegółów”, albo błyśniesz przed klientem, że udało się szybciej, tak się starałeś, specjalnie dla niego.

Natomiast jakby coś poszło nie tak, to masz zapas – nie zawsze starczy, ale lepszy taki, niż żaden.

Jakość materiałów od klienta

Często to klient dostarcza materiały (jakieś zdjęcia, teksty, parametry produktów, czy informacje o usługach), i w związku z tym jest z nimi różnie – czasem materiały są tak przygotowane, że właściwie tylko wystarczy lekka obróbka, wybór poszczególnych zdjęć czy tekstów, i przeniesienie tego na stronę.

Czasem jednak będzie inaczej – rozgrzebany projekt będzie ciągnął się tygodniami, a być może i miesiącami (np. sklep internetowy), będą do Was spływały nawet nie pojedyncze teksty, co bardziej pojedyncze myśli… Zdjęcia będą wyglądały niczym kiepskiej jakości miniaturki z Allegro (choć to ma się zmienić z początkiem lutego, ale o tym w jednym z kolejnych wpisów).

W tym czasie albo bierzecie drugi projekt, i ryzykujecie, że jak raptem coś się zmieni, i rusza pełną parą dwa na raz, to nie będziecie wiedzieli w co ręce włożyć, albo czekacie… I to tez trzeba uwzględnić w kalkulacjach.

Pan lub Pani Ale

Zwłaszcza, że czasem można trafić na – jak ja to nazywam – Pana lub Panią Ale, czyli klienta, który w trakcie prac będzie podrzucał Wam nowe pomysły, często znacznie zmieniające wcześniejsze, i czasem już wdrożone założenia, bo akurat zobaczył „coś fajnego” na jakiejś stronie (pierwsze „ale”, czyli „ale może jeszcze to”).

I teoretycznie nie ma w tym nic strasznego, wystarczy ew. korekta budżetu… I tu pojawia się drugie „ale”, czyli „ale miało być za tyle i tyle”, „ale czemu tak drogo” – stąd nauczony doświadczeniem stosuje dość spore widełki (zakres), i od razu zastrzegam, że w razie jakiś bardziej istotnych zmian również ten zakres może być modyfikowany – oczywiście za obustronną zgodą.

Lepiej więcej i niech zweryfikuje rynek

I jeśli nadal wahasz się co do ceny, to… powiedz, że chcesz więcej niż uważasz – jak się uda, będziesz miał dodatkowy bufor na chudsze dni, jak się nie uda, to następnym razem będziesz wiedział, by trochę obniżyć (mam nadzieję, że nie czytają tego moi klienci ;-)).

Czyli co, nie będzie żadnych konkretów?

Tak sobie pomyślałem, że jeśli już doczytałeś do tego miejsca, to może spróbować przedstawić Ci jakieś konkrety, które będą dość uniwersalne, ale pokażą też skalę rozbieżności, o której m.in. pisałem powyżej.

I tak przypomniałem sobie o prezentacji Magdy Paciorek, którą przegapiłem na WordCampie w Gdyni, ale później nadrobiłem na WordUpie we Wrocławiu:

Magdalena Paciorek: Co inni robią lepiej od Ciebie, że mimo wyższych cen, mają więcej klientów?

Nie będę tu opisywał całej prezentacji, ale przedstawię Wam 3 wybrane z niej slajdy, które mam nadzieje, będą dobrze pasować do tematu tego wpisu, czyli ile kosztuje zrobienie strony internetowej (a przynajmniej jakie są rynkowe widełki).

Magda przygotowania zaczęła od tego, że rozesłała do firm „z branży” zapytanie, ile kosztowałoby przygotowanie firmowej strony, a konkretnie czegoś w tym stylu:

Z uzyskanych odpowiedzi powstał wykres, na którym widać, że najniższa oferta to 850 zł, natomiast uśredniony koszt to ok 3000 zł:

Wprawdzie na samym wykresie już się nie zmieściło, ale jak widać – najdroższe oferty oscylowały w granicach 8000-13000 zł, czyli całkiem nieźle…

A jak to wygląda w USA?

Z tego co kojarzę, to w tym momencie pojawił się pomysł, że skoro jest już „wstępną makieta strony”, to dlaczego by nie przerobić jej na język angielski, i nie rozesłać takiego samego zapytania do firm z USA:

Zapewne nie ma zaskoczenia, że stawki są wyższe, ale być może nie każdy z Was zdawał sobie sprawę, o ile wyższe są to stawki – zaczynamy od 550 $ (2260 zł), a kończymy na 12000-16000 $ (49300-65730 zł), i zapewne niejednej osobie pojawiły się właśnie dolary w oczach… ;-)

Średnio było to 4500 $, a więc po aktualnym średnim kursie NBP (1 $ = 4,1084 zł) jest to ok 18488 zł, czyli średnia jest sporo wyższa, niż maksymalna cena jaką otrzymała Magda odpowiedzi na swoje zapytanie na naszym rynku…

I teraz zadaj sobie pytanie, czy na pewno chcesz robić strony za 200-300, czy nawet 800-1200 zł? ;-)

(!) Zgłoś błąd na stronie | Lub postaw nam kawę :-)
LUTy dla D-Cinelike (DJI Mini 3 Pro, DJI Avata, OSMO Pocket) od MiniFly
Wdrożenie Omnibusa w sklepie na WooCommerce
Jak (legalnie) latać dronem w Kategorii Otwartej
Kurs "WordPress: Pierwsze kroki" (bezpłatna lekcja)
Patryk
Tworzysz stronę internetową i potrzebujesz pomocy?