Ostatnio gdzieś zapodziała się moja karta kredytowa, a, że chwilę po stwierdzeniu tego faktu byłem już ponownie w drodze, to uznałem, że nie ma co od razu fatygować mBanku wyrabianiem nowej, zwłaszcza że to niesie ze sobą sporo roboty z podmianą karty w różnych serwisach. Postanowiłem, że po powrocie sprawdzę jeszcze raz w domu czy gdzieś jednak nie leży, a do tego czasu wyzeruję prewencyjnie wszystkie limity (zwłaszcza że od niedawna w mBanku na kartach działa 3D Secure, czyli kolejny mechanizm zabezpieczający).
Wyjazd się zakończył, ja już wiem, że karty w domu nie ma, więc w systemie transakcyjnym szybko i dość wygodnie (zwłaszcza jak na aktualny system transakcyjny mBanku) zastrzegłem starą kartę i zamówiłem nową…
Spis treści w artykule
mBank – ikona prowizyjności
Wprawdzie gdzieś tam z tyłu głowy mi się jakaś myśl błąkała, że może to się wiązać z jakąś opłatą, ale nadmiar „drobiazgów do ogarnięcia po powrocie” sprawił, że postanowiłem dać się zaskoczyć bankowi i nie zaglądałem do „Taryfy Opłat i Prowizji” (TOiP), zwłaszcza że ani w trakcie całej operacji, ani chwile potem w historii transakcji na koncie nie pojawiło się żadne nowe obciążenie – czy bank nie może czasem zaskoczyć pozytywie? ;-)
Niestety, ale bank jako instytucja zaufania publicznego (choć niektórzy się z tym określeniem zapewne nie zgodzą, bo to może być trochę jak z niektórymi sędziami, co kradną pamięci flash, spodnie czy nawet elementy do wkrętarki, a niby też zawód wydawałoby się szczególny – i nie mam na myśli tutaj „nadzwyczajnej kasty ludzi”) nie może, a już na pewno nie tym razem i stąd następnego dnia w historii operacji pojawiła się opłata za wydanie nowej karty:
Oczywiście jest to zgodne z „Taryfą Opłat i Prowizji”, do tego mogłem nie gubić karty (następnym razem może lepiej zadzwonić i powiedzieć, że po porostu przestałą działać? ;-)), a jak już zgubiłem, to nie jest to dobro bez którego żyć się nie da, i jak mi opłata za wydanie nowej karty nie odpowiada, to zawsze mogłem jej nie zamawiać…
I jest to oczywiście prawda, ale przy tej okazji pomyślałem sobie o trzech aspektach z tym zagadnieniem związanych (poza tym, że być może lepiej zgłosić uszkodzenie zamiast zagubienia ;-)):
Z czego wynika wysokość opłaty
Niby 30 zł za wydanie nowej karty w miejsce utraconej to nie jest majątek (zwłaszcza że są banki, w których ta opłata jest wyższa, i to sporo), ale jednak jakiś koszt to jest – zarówno po stronie klienta (opłata za wydanie), jak i po stronie banku (produkcja i logistyka).
O ile po stronie klienta wszystko jest jasne, bo wszystko znajduje się w TOiP, to po stronie banku możemy tylko zgadywać z czego wynika taka a nie inna kwota, zwłaszcza że sama karta (i jej proces produkcji) jak i jej dostawa (logistyka) to zapewne kwoty poniżej 10 zł – reszta to już zarobek dla banku, choć pewnie w kwocie tej są też jakieś inne wydatki, być może nie tylko związane z pensją prezesa… ;-)
Bank zarabia gdy korzystam z karty (przeważnie)
Ale co najważniejsze, bez tej karty nie może na mnie bank zarabiać – o ile w przypadku karty debetowej mogę generować dla banku jakieś straty (wypłata gotówki z obcych bankomatów, choć ta przyjemność wiąże się zazwyczaj z innymi obwarowaniami w TOiP), to już w przypadku karty kredytowej gdyby komuś przyszła do głowy taka głupia myśl (wypłata z bankomatu) bank tylko się ucieszy…
Do tego mamy prowizje jakie pobiera bank od wszystkich transakcji bezgotówkowych, do których to właśnie karta kredytowa wydaje się wręcz stworzona – czy to w sklepach, czy w internecie. Aktualne stawki interchange wynoszą 0,2% dla kart debetowych i 0,3% dla kart kredytowych. Może wydawać się, że te 0,1% różnicy to niewiele, ale oznacza to, że bank zarabia o połowę więcej niż w przypadku kart debetowych. A nie zapominajmy o skali…
Oczywiście mamy też nieoprocentowany kredyt w ramach karty, i jeśli dokonamy spłaty w wyznaczonym terminie, to niejako żyliśmy za pieniądze banku, a on niż z tego nie miał (poza prowizjami od transakcji).
Lecz taki okres prolongaty (grace period) nie trwa wiecznie i jeśli ktoś „zdecyduje się” skorzystać z kredytu na karcie dłużej, to musi się liczyć z tym, że oprocentowanie zazwyczaj nie należy do najniższych i chyba tylko pożyczka w Providencie czy jakiś innych „chwilówkach” wychodzi drożej (dużo drożej).
Nie zapominajmy też o rocznej opłacie za samą możliwość korzystania z karty, która do małych zazwyczaj też nie należy, a limity pozwalające na uniknięcie tej opłaty z każdym rokiem są jakby coraz wyższe (na szczęście mojej karty to nie dotyczy, bo kiedyś w mBanku ktoś zaszalał i była promocja, w ramach której można było wyrobić kartę kredytową „na zawsze za darmo”, czyli zwolnioną z opłat rocznych).
Polityka informacyjna
Ostatni element tej układanki to polityka informacyjna w systemie transakcyjnym, której jakby w ogóle nie ma – oczywiście informacje o opłacie za wydanie karty znajdę we wspomnianej już „Taryfie Opłat i Prowizji”, ale przez cały proces zastrzegania, a potem zamawiania nowej karty albo taka informacja mi uciekła bo była tak dyskretna, że… Albo jej po prostu nie było.
W konkurencyjnym banku, przy prawie każdej operacji – czy to jakiś przelew, czy wniosek o „to czy owo” pojawia mi się informacja, ile ta przyjemność będzie mnie kosztować. A w przypadku „ikony mobilności” mam w systemie transakcyjnym pełno przeróżnych kolorowych wykresów, nawet jakieś gry związane chyba z korzystaniem z mojego konta, a zabrakło tak podstawowej informacji.
- Wakacje składkowe ZUS a zawieszenie działalności gospodarczej, czyli uważaj, bo być może nie będziesz mógł skorzystać (w 2024) - 1970-01-01
- Przykładowy kalkulator wyceny usługi druku 3D, czyli nie tylko materiał się liczy - 1970-01-01
- Home Assistant 2024.10, czyli nowa karta „nagłówek” i niedziałający TTS w ramach usługi Google Cloud - 1970-01-01