Artykuły dotyczące piwa domowego (piwo z ekstraktów, z częściowym zacieraniem, z zacieraniem, dodatki, sprzęt…) czekają w kolejce od dość dawna, ale w sierpniu 2014 ukazał się artykuł dotyczący robienia domowego cydry, czyli cydr własnej produkcji z soku z jabłek (i/lub innych owoców). Przyznam, że był to strzał w dziesiątkę, bo od tego czasu jest to jeden z najczęściej czytanych artykułów, a są miesiące gdy jest to najczęściej czytany artykuł. Wspomniałem w nim o tzw. granatach, czyli wybuchających butelkach, w których nastaw znajdzie się za wcześniej (niedofermentowany) lub dodamy za dużo cukru do refermentacji (na nagazowanie). Lata mijały, kolejne nastawy cydru, kolejne piwa domowe i… granaty znałem tylko z trzeciej ręki. Dziś to się zmieniło…

Piwne granaty

W tym roku eksperymentuje z dodatkami owocowymi do piwa, z których prym wiodą wiśnie, które dają nie tylko fajny (po)smak, ale i przepiękny kolor. I tak pod koniec sierpnia powstało piwo jasne z wiśniami (4 kg owoców na ~29 litrów piwa), a na początku września piwo ciemne (4 kg owoców na 16 litrów piwa). Oba piwa bardzo udane, w różnych stylach, z różnymi dodatkami poza wiśniami (sól himalajska, laktoza, kwas mlekowy, słód żytni…).

Na początku listopada postanowiłem wstawić jeszcze jedno piwo z wiśniami, tym razem korzystając z soku wiśniowego, bo sezon na świeże wiśnie dawno za nami. Sok udało mi się kupić na lokalnym targu od osoby, od której wcześniej brałem wiśnie (6 litrów za 30 zł). I poza tym, że odpadło pestkowanie i przemrażanie wiśni, cała procedura wyglądała bardzo podobnie. No, może poza tym, ze sok generuje znacznie więcej „syfu” na dnie fermentora niż owoce (oczywiście nie licząc samych owoców).

W ostatnią sobotę piwo trafiło do butelek, i do dziś wydawało się, że wszystko jest OK. Wczesnym popołudniem w jednej ze skrzynek usłyszałem jakby pęknięcie, a po chwili zauważyłem, że spod skrzynek wypływa „krew”, co od razu naprowadziło mnie na piwo wiśniowe.

Szybka obdukcja wykazała, że niestety miałem rację:

Wprawdzie „wybuch” był dość niegroźny, bo „tylko” oderwało dno butelce, która dodatkowo znajdowała się w masywnej skrzynce plastikowej (transporter), to jednak uznałem, że nie będę biernie czekał…

Akcja saperska

Zacząłem od odkapslowania 5 losowych piw z tej partii (warki). W przypadku 2 wszystko było OK, jednak 3 butelki to był piwny gejzer, czyli tzw. gushing, co mogło sugerować, że niebawem i te butelki mogą eksplodować pod wpływem wytwarzanego przez drożdże dwutlenku węgla w ramach refermentacji.

Nie ma jednej i oczywistej procedury w takiej sytuacji, ale widziałem kilka razy, co wybuchająca butelka może zrobić. Dlatego uznałem, że trzeba działać. Od razu wyeliminowałem „odgazowanie” piwa poprzez delikatne podważanie kapsla, bo to nie jest najlepsze rozwiązanie. Przynajmniej w sytuacji, gdy piwa nie będą „za chwilę” spożywane.

Ponowna fermentacja

Wylanie piwa „do kanału” to dla mnie też średnie rozwiązanie, dlatego uznałem, że cała partia trafi ponownie do fermentora, by jeszcze przez jakiś czas sobie spokojnie drożdże pojadły, i potem jeszcze raz piwo zabutelkuje.

Ma to oczywiście swoje minusy – poza ryzykiem, że po ponownym zabutelkowaniu piwo się nie nagazuje, to jeszcze istnieje spora szansa na utlenienie i zakażenie. W końcu musimy opróżnić wszystkie butelki do fermentora, a podczas tej operacji poza tlenem (utlenienie) wystawiamy je (piwo) na potencjalne działanie mikrobów znajdujących się w powietrzu.

Ale skoro alternatywą i tak było wylanie piwa (ponowne zagotowanie ze względu na sok wiśniowy odrzuciłem do razu), to w sumie – poza czasem – niewiele miałem do stracenia. Obecnie piwo siedzi już w femerntorze, nawet coś tam „spławik” od „rurki” fermentacyjnej się podniósł, więc może coś z tego wyjdzie. Zwłaszcza, że nie żałowałem środka dezynfekującego (desprej) na butelki… :-)

(!) Zgłoś błąd na stronie
Pomogłem? To może postawisz mi wirtualną kawę?
LUTy dla D-Cinelike (DJI Mini 3 Pro, DJI Avata, OSMO Pocket) od MiniFly
Wdrożenie Omnibusa w sklepie na WooCommerce
Jak (legalnie) latać dronem w Kategorii Otwartej
Patryk