Choć Webinsider.pl to przede wszystkim internet widziany od środka, to jednak zdarza się, że wychodzimy czasem z wirtualnej przestrzeni do świata realnego (nie tylko po to, by zrobić piwo) i również tam dbamy o swoje bezpieczeństwo. Ostatnio zgłosiła się do nas Agata – freelancerka, która (naszym zdaniem) padła ofiarą dziwnego stalkingu ze strony niedoszłej klientki. Wszystko przez to, że postanowiła odpowiedzieć na jedno z ogłoszeń znalezionych gdzieś w sieci, a później nie zaufała swojej intuicji.

Poniżej zamieszczamy jej opowieść… Ku przestrodze.

Firma, która miała być ciekawym wyzwaniem

W moim życiu było kilka momentów, w których ogarniała mnie panika związana z brakiem stałego zatrudnienia. Mimo tego, że mam stałych klientów, którzy doceniają moją wiedzę czy umiejętności – co jakiś czas wchodzę w fazę intensywnych poszukiwań. Wchodzę, a przynajmniej wchodziłam… Do czasu, gdy na mojej drodze pojawiła się pewna businesswoman z firmy oferującej usługi z zakresu PR, marketingu i dobrego stylu, która zarzuciła na mnie haczyk w postaci oferty pracy polegającej na kreowaniu celebrytów. Prawda, że brzmi ciekawie? Ale może zacznę od początku.

Wysyłanie CV prawie na ślepo

Był czerwiec, środa, godzina 12.00… może 12.30, gdy dostrzegłam, że zrobiłam już wszystko, czego w tym tygodniu oczekiwali ode mnie moi klienci. Mam z nimi taki system, że w poniedziałek planuję sobie zadania, których do piątku będą oczekiwali ode mnie klienci. Oczywiście – czasem zdarzają się maile lub coś nadprogramowego. Zwykle jednak – jako specjalistka od strategii, tekstów i prostych grafik – jestem w stanie przewidzieć, co będzie potrzebne w danym czasie. Równocześnie trudno mi jest „nadrabiać” pracę z przyszłości. Przed podjęciem działania bowiem muszę mieć informację zwrotną od klienta dotyczącą tego, na co będzie faktycznie zapotrzebowanie.

Tak więc środa, południe, skwar taki na zewnątrz, że – tak popularny w gorących krajach – zwyczaj sjesty przestaje wydawać się zbędnym kaprysem… I ja – z budzącym się w głowie uczuciem, że mogę przecież dobrać sobie jeszcze jakieś zadania. Przecież tak dużo mam czasu, a na pewno znajdzie się ktoś, kto ten czas chętnie mi wypełni, a ja sobie więcej zarobię, czy coś.

No i stało się – odpaliłam serwis z ogłoszeniami. Przejrzałam pobieżnie oferty. Odpicowałam portfolio i CV, naskrobałam kilka listów motywacyjnych… I przed 16.00 było już około dziesięciu szczęśliwców, którzy mogli podziwiać moje dotychczasowe osiągnięcia. Czułam smak sukcesu wynikający z dobrze – na moje chwilowe standardy – wykonanego zadania. Chwilowe, bo już w czwartek spadł deszcz, spadła temperatura powietrza – i patrząc na chłodno na swoje życie, uznałam, że wcale szukać na ten moment nie muszę, a może nawet nie powinnam.

Odpowiedzi od potencjalnych nowych klientów

Jak to czasem bywa – po wysłaniu propozycji swojej osoby na stanowiska, które są wolne, a ktoś chce je kimś zająć – pojawiły się odpowiedzi firm zainteresowanych współpracą. Skutkowało to tym, że w moim portfelu klientów zaszły pewne pozytywne zmiany, ale nie na tyle, bym chciała powtarzać proceder rozsyłania info o sobie na lewo i prawo. Do połowy października nie miałam jednak żadnego problemu, ani wyrzutów sumienia, związanych z masową rozsyłką.

Pewnego październikowego wieczoru, około 19.00, choć tym razem nie pamiętam, który to był dzień tygodnia, zadzwoniła do mnie pewna pani, nazwijmy ją Alicja, która powiedziała, że w najbliższy weekend będzie w mieście, w którym mieszkam i chętnie umówi się ze mną na rekrutacyjną kawę.

Intuicja podpowiadała mi, że coś tu jest nie tak, bo godzina późna, CV nierozsyłane od dawna, pani Alicja chce się spotkać w weekend (a ja mam zasadę, że w weekendy nie pracuję). Jednak zgodziłam się myśląc – najwyżej odmówię współpracy, a rozmowy rekrutacyjne, jak mawia Michał Szafrański, to dobra szkoła charakteru – szczególnie, gdy nam nie zależy. Umówiłyśmy się na sobotę na 17:00.

Zawirowania przed spotkaniem

W piątek, gdy zbliżała się godzina, o której Brytyjczycy piją tradycyjną herbatę, dostaję SMS-a:

Jestem w drodze, spóźnię się 15min.

Zaskoczona odpowiedziałam:

Pani Alicjo, umawiałyśmy się na sobotę. Jednak jeśli jest Pani w drodze, mogę spróbować dotrzeć w ciągu pół godziny.

W odpowiedzi usłyszałam dzwonek telefonu:

Pani Alicja: Dzień dobry, naprawdę to jutro? Jak się cieszę… No to spotkajmy się zgodnie z planem, tylko najlepiej w kawiarni w hotelu. Zapraszam panią na kawę. Dziś prawdopodobnie spóźniłabym się jeszcze bardziej, patrząc na korek przede mną. Dobrze, że umówiłyśmy się na jutro.

Ja: No tak, to w takim razie do zobaczenia.

Pani Alicja: Bo ja miałam mały wypadek, stąd to roztargnienie, ale cudownie: sobota, to sobota. Cieszę się bardzo, buziakuję i mocno przytulam!

Ja: A więc do jutra, godzina 17, w hotelu.

Pani Alicja: Nie, nie 17… Lepiej, jak spotkamy się rano, chyba, że pani nie pasuje, to wtedy zostaje 17.

Ja: Pani Alicja, może zatem godzina 10?

Pani A: Tak, 10 jest super.

Odłożyłam słuchawkę z poczuciem, że jest dość niestandardowo, ale może mam do czynienia z kimś, kto potrzebuje kogoś takiego jak ja, do wprowadzenia zorganizowanej pracy w jakimś dziale.

To jedno przekonujące spotkanie

No i się spotkałyśmy w sobotę. Gdy kierowałam się do hotelowej kawiarni, dostrzegłam zagubioną kobietę na ławie w lobby. Kawiarnia była pusta… Coś mnie tknęło i zawróciłam do lobby, podeszłam do kobiety, zapytałam: „Pani Alicja?”

I strzał w 10. Usiadłam obok niej i zaczęłyśmy rozmawiać. Co pewien czas moja towarzyszka rozglądała się gorączkowo… Jak się później okazało: myślała, że jesteśmy w kawiarni i bulwersował ją fakt, że kelner nie podaje nam kawy. Akurat tak się złożyło, że w lobby przed ławą stał stół, więc przestrzeń jej się kojarzyła tak sobie.

W trakcie rozmowy jednak ustaliłyśmy, że kobieta ma już 13 lat doświadczenia w prowadzeniu firmy PR-owo-marketingowej, że jest zapraszana do mediów jako ekspertka w zakresie stylu i ma mnóstwo kontaktów w świecie tzw. szołbizu, no i że wykreowała szereg celebrytów, którzy przychodząc do niej byli szarymi myszkami, a teraz są znani wszem i wobec.

Pytała mnie, czy np. rozmawiając z wielkimi tego świata – jak Jolanta Kwaśniewska czy Krzysztof Ibisz – nie będę się czuła skrępowana, no i czy potrafię zachować w tajemnicy różne zdarzenia, jak np. to, że – jak to powiedziała pani Alicja:

Ktoś się zsikał, jak jedna z klientek dziś rano lub że ktoś inny przechodzi trudny okres, jak klient, do którego zaraz jedzie, a on się rozwodzi i trudno się z nim rozmawia

Skończyłyśmy na tym, że ja przemyślę, czy chcę, a ona jest zdecydowana skorzystać z moich umiejętności, które wynikają z portfolio (bo o mnie, podczas rozmowy, było bardzo niewiele). Niestety – odprowadziłam panią do samochodu i wspomniałam w drodze, z jakiej miejscowości pochodzę.

Czas namysłu

Jako że pani szukała kogoś od grudnia, a był październik – myślałam, że spokojnie sobie przemyślę, czy będziemy działać razem, czy nie. Ale już w poniedziałek po spotkaniu dostałam wiadomość z prośbą o skonsultowanie dwóch tematów – jako niby częściowe sprawdzenie jeszcze moich faktycznych umiejętności. Zaaprobowałam prośbę i przesłałam swoje wskazówki.

Następnego dnia pani Alicja zadzwoniła do mnie, żeby rozwinąć temat. Przypomniałam jej grzecznie, że jeszcze nie współpracujemy. Ona odparła, że to takie tylko przygotowanie i że zwykle, gdy zatrudnia pracownika, to on bardzo chce dowiedzieć się, co może dobrego zrobić dla firmy, a nie jest od początku roszczeniowy.

Po tej rozmowie podjęłam decyzję, że nie będziemy współpracowały. Poinformowałam o tym panią Alicję, jednak – jak się później okazało – ona nie przyjęła tego do wiadomości.

Najdziwniejsze telefony w moim życiu

Pani A umilkła na pewien czas, jednak odezwała się kilka razy w listopadzie dopytując, czy na pewno nie będę z nią współpracować w grudniu. Każdorazowo mówiłam, że nie i że polecam jej szukać kogoś innego na stanowisko, na które chciała mnie przyjąć.

Przez cały grudzień z różnych numerów dzwoniła do mnie pani Alicja. Najpierw, prosząc bym w jej imieniu do kogoś zadzwoniła, na co nigdy się nie zgadzałam. Potem zaczęły się rozmowy w stylu poniższych – nadmienię tylko, że podczas spotkania rekrutacyjnego p. Alicja poprosiła, żebym mówiła do niej per „pani”, jednak ona wolałaby mi mówić per „ty” – ja, jako że dla mnie ważniejsza jest komunikacja od konwenansów, zgodziłam się.

Rozmowa o liście

Pani Alicja: Agatuś, co zrobić, gdy klient wysłał umowę na nasz stary adres, a my jej potrzebujemy już teraz pod nowym adresem?

Ja: Trzeba wypełnić formularz dosyłania na stronie poczty i przedstawić dokument w placówce, tę informację znajdzie pani na ich stronie.

Pani Alicja: Na pewno to zadziała?

Ja: Niestety nie wiem, tymczasem śpieszę się. Do usłyszenia!

Pani Alicja: Przytulam!

Rozmowa o poczcie

Pani Alicja: Agatuś – jesteś cudowna, że załatwiłaś z tą pocztą, ale powiedz mi dokładnie w której placówce i na którą godzinę umówiłaś mnie z listonoszem, żebym mogła odebrać list?

Ja: Pani Alicjo, niestety nie ma możliwości umawiania się z listonoszem w ten sposób. Proszę wypełnić formularz dosyłania i czekać na umowę pod nowym adresem.

Pani Alicja: Ale ja wyjeżdżam jutro i przez tydzień nie będę mogła tego zrobić. Może przyjedziesz tutaj i to załatwisz?

Ja: Pani Alicjo, niestety – nie mogę pomóc. Do usłyszenia!

Rozmowa o asystentce

Pani Alicja: Agatuś, jak klient do ciebie dzwoni o 20:30, to odbierasz, prawda?

Ja: Zwykle nie.

Pani Alicja: Ale chociaż piszesz mu sms, że oddzwonisz jutro? Bo moja Kinia wczoraj nie odebrała od klienta! A dziś mówi mi, że wieczory ma wolne. Przecież nie ma czegoś takiego, jak wolne, nie wolne. Nawet słowo „urlop” jest względne i nie powinno być traktowane literalnie, bo firma to nasz drugi dom, a o dom się dba!

Ja: Nie mam czasu teraz, przepraszam. Do usłyszenia.

Rozmowa o koszuli

Pani Alicja: Agatuś, co zrobić, gdy uszyliśmy klientce koszulę w rozmiarze 38, bo upierała się na ten rozmiar, a teraz mówi, że ją ciśnie? Dobrze wymierzyłam klientkę i wygląda w tej koszuli dobrze… Chyba nie musimy wykonywać nowej na własny koszt?

Ja: Pani Alicjo, nie znam całej sytuacji, ale w moim odczuciu koszula szyta na miarę powinna być wygodna, więc ja uszyłabym drugą.

Pani Alicja: Ale koszt jednej koszuli to 170zł, a pani zamówiła 8 i teraz wszystkie 8 nie pasują.

Ja: No to nie wiem, w każdym razie – muszę kończyć. Do usłyszenia.

Pani Alicja: No to uważaj na siebie, buziakuję i ściskam.

Rozmowa o kliencie

Pani Alicja: Agatuś, zadzwonisz do pana Jakuba i przekażesz mu, że będziesz go prowadzić. Za moment podeślę Ci numer telefonu. Opowiadałam mu o tobie i ma cię za eksperta.

Ja: Pani Alicjo, nie zadzwonię do nikogo. Nie znam sprawy pana Jakuba.

Pani Alicja: Ale to ja ci zaraz szybciutko opowiem, bo chodzi o to, że…

Ja: Niestety, nie pomogę. Śpieszę się. Miłego dnia.

Rozmowa o trendach makijażowych

Pani Alicja: Agatuś, bo jestem zaproszona do radia i mam mówić o trendach makijażowych 2018 roku, a nie mam pojęcia jakie były. Podpowiesz coś?

Ja: Niestety też nie wiem. Na pewno pani coś wymyśli. Do usłyszenia!

Rozmowa o sobocie

Pani Alicja: Jesteś przy komputerze Agatuś? Bo ja właśnie…

Ja: Nie jestem przy komputerze.

Pani Alicja: To jak ty pracujesz niby z domu, to oszukujesz klientów chodząc gdzie popadnie w ciągu dnia?

Ja: W soboty nie pracuję. Dziwię się, że pani do mnie dzwoni.

Pani Alicja: Jak to w soboty, dziś jest piątek!

Ja: Dziś sobota

Pani Alicja: Jak możesz mi mówić, że jest sobota? Jesteś niewychowana i niegrzeczna, nie można tak upominać ludzi!

Ja: Do usłyszenia pani Alicjo.

Tych rozmów było sporo i szybko zaczęłam blokować numer tej pani, bo działała na mnie – nie wiedzieć czemu – jak płachta na byka. A jak tak teraz sobie to przypominam, to w sumie mogłabym się pośmiać i przyjmować wszystko jako jakąś wyrafinowaną formę gry, w której biorę udział. Blokowanie numerów jednak nie wystarczyło, a bycie grzeczną i pomocną – poskutkowało nasileniem liczby połączeń ze strony niedoszłej szefowej.

Telefon do mojej mamy

Tak się składa, że moja rodzicielka prowadzi działalność gospodarczą w niewielkiej miejscowości, z której pochodzę. Fakt, że mam ją w znajomych na Facebooku lub w sumie nie wiem co – spowodowało, że pani A skojarzyła, że jesteśmy połączone… I zadzwoniła do mojej mamy, żeby poskarżyć się na moją niekompetencję i brak chęci współpracy.

Mam już swoje lata i gdy dowiedziałam się o tym telefonie, byłam wręcz porażona…

Potem otrzymałam maila:

Agata,

szczerze Cię polubiłam i myślałam, że będziemy razem współpracować, ale wczoraj skłoniłaś mnie do rozmowy z Twoją Mamą. Trochę chyba za bardzo nie chcesz ze mną rozmawiać, a ja nawet nie mogłam ocenić, jak mi się z Tobą pracuje. To nie w porządku, ale chyba taki jest świat.

Jakby co – zadzwoń. Ja się od Ciebie nie odwrócę.

Pozdrawiam serdecznie i ściskam

Alicja

Zwalczyłam w sobie chęć odpisania na tę wiadomość. Pomyślałam, że najlepsze będzie w tej relacji totalne milczenie, bo ścinanie rozmów telefonicznych jakoś mi nie wychodziło… Dziś dostałam wiadomość:

Agata,

Wiesz, jak jesteś męcząca? Twoje milczenie i brak taktu wskazują na egoizm i zbyt intensywne myślenie o swoim interesie

Ale cóż – w dzisiejszym świecie przeważa brak kompetencji roszczeniowość teraz są czasy pracowników kiedyś były pracodawcy było lepiej

Męczy mnie takie bicie piany które nic nie daje

Idź swoją droga ja ci juz nie pomogę… A naprawdę chciałam.

Naprawdę myślałam, że jesteś inna. Zwykle mam dobrą intuicję… Trudno się z tym pogodzić, ale jesteś jaka jesteś. Tak sie ludzi nie TRAKTUJE! ROZMAWIA SIE!

NIE POZDRAWIAM NIE POZDRAWIAM NIE POZDRAWIAM

Czy to już koniec?

Mam nadzieję, że pani Alicja więcej się do mnie nie odezwie lub poprzestanie na mailach, bo telefon w sumie ucichł. W każdym razie – sytuacja nauczyła mnie, że intuicji trzeba słuchać, a osób, które ewidentnie nie szanują naszego czasu, trzeba unikać na jak najwcześniejszym etapie.

Gdybym poznała panią Alicja dwa czy trzy lata temu, pewnie wciąż bym się z nią zmagała. Może nawet zostałaby moją szefową – bo w rozmowach jakby mocno wierzyła, że nią jest albo że się nią stanie.

Warto pamiętać o szacunku dla samych siebie i czasami oceniać sytuację z zastanowieniem:

Czy gdyby to dotyczyło sytuacji odwrotnej, zdecydowałabym się na takie podejście do drugiego człowieka?

Pani Alicja do końca siedzenia w lobby hotelowym miała pretensje do kelnerów, że nie zaproponowali jej kawy. Dziś z pewnością ma pretensje do mnie, że z nią nie współpracuję, choć – mimo niepodjęcia rękawicy w postaci uczynienia z jej firmy centrum swojego życia – pomogłam jej w kilku kwestiach i skonsultowałam tematy, które mi podesłała. Nie warto więc nastawiać się na poczucie wdzięczności w zamian za to, że złamało się swoje zasady.

Pani Alicja ma wypracowaną przez lata metodę manipulacji, w której łatwo się zagubić mając niskie poczucie własnej wartości. Gdy bowiem ktoś silniejszy z pewnością siebie powtarza: „to zadanie zrobisz w przyszłym tygodniu” albo „ten klient czeka tylko na twój telefon, bo mu opowiedziałam, jak jesteś mocna w tej czy tamtej dziedzinie” – czasami możemy chcieć się wykazać i podjąć wyzwanie lub nawet nie zauważyć momentu, w którym zaczniemy działać zgodnie z wolą osoby z tą silniejszą od naszej pozycją.

Czyli jak właściwie (nie) szukać pracy przez internet?

Moja historia rozegrała się przede wszystkim poza siecią, choć było również kilka prób podjęcia rozmowy ze mną przez panią A na messengerze. W pierwszym odruchu, gdy zaczęłam opowiadać tę historię, chciałam zasugerować, by w CV nie podawać numeru telefonu, tylko adres mailowy – jednak w niektórych sytuacjach mogłoby to zadziałać bardzo na naszą niekorzyść. Można oczywiście ograniczyć kontakt przyszłych klientów czy pracodawców podając im numer, który nie działa 24h na dobę, tylko jest włączany w określonych godzinach. Niemniej – to nie jest złota rada, tylko taki pomysł, który być może wdrożę.

Myślę, że nie warto na pewno wysyłać aplikacji wszędzie, gdzie ktoś szuka. Jeśli ogłoszenie jest np. na grupie na Facebooku – nie warto od razu wysyłać CV, lepiej nawiązać konwersację na messengerze (chyba, że w ogłoszeniu jest ściśle określona ścieżka rekrutacji) i podawać najmniej danych mogących obudzić bestię w osobach potrzebujących kogoś, do kogo można się przyczepić na dłużej poprzez technologiczne możliwości nieograniczonej wręcz łączności.

Uważam, że potencjalny klient powinien o nas wiedzieć tylko tyle, ile jest mu potrzebne do określenia, czy nadajemy się na proponowane stanowisko. Warto dbać o swoje tzw. dane wrażliwe.

Aby znaleźć pracę przez internet, warto pamiętać o sprawdzeniu ogłoszeniodawcy. Warto na każdym etapie działać „z głową”. Przecież każdy może ogłosić, że jest pracodawcą, a potem wykorzystać dane z aplikacji do własnych celów. Przyjaciel opowiadał mi kiedyś, jak z kolegami wrzucili ogłoszenie do pewnego serwisu z ofertami pracy, tylko po to, by zapraszać co ładniejsze kandydatki, przeprowadzać z nimi rozmowę i ewentualnie zaproponować randkę na koniec. Ogłoszenie o pracę może być dziś naprawdę łatwym sposobem na wyłudzenie danych. W moim przypadku może nie stało się nic strasznego, ale cały grudzień pod znakiem pani Alicja nauczył mnie wiele. Mam nadzieję, że i Was skłoni do refleksji.

Czy to już koniec? Czyli słów kilka od nas

Gdy poznaliśmy „Agatę” zrobiła na nas bardzo dobre wrażenie. Miła, spokojna dziewczyna, która zgłosiła się do nas z prośbą o pomoc/konsultację w pewnej zawodowej sprawie. Szybko okazało się, że obecnie przebywamy w tym samy rejonie, a więc ustaliliśmy, że spotkamy się „przy czymś do picia” i wtedy omówimy szczegóły.

Tak się złożyło, że jeden (a może nawet 2?) z zakamuflowanych telefonów od „Alicji” (jak się szybko okazało, często zmieniała numery) „Agata” odebrała przy nas, a więc siłą rzeczy temat ten się pojawił, bo nie dało się przeoczyć, że właśnie wydarzyło się coś dziwnego.

I tak od słowa do słowa doszliśmy do momentu, w którym z niedowierzaniem spojrzałem na moją redakcyjną (i biznesową) koleżankę. W tym momencie ona patrzyła już na mnie. Myśleliśmy, że „Agata” nas wkręca, albo przynajmniej trochę „podkręca” temat. Mamy kobietę – tu nazwaną Alicja – która od kilkunastu już lat prowadzi biznes, i to taki biznes, gdzie jest schowana na zapleczu, ale taki, gdzie jest jego twarzą, a zachowuje się ja jakaś… No nie bójmy się tego słowa, zwłaszcza że będzie to tylko moja opinia: wariatka, i to delikatnie mówiąc.

Jednak „Agata” była w stanie szybko nam udowodnić, że nie ma tu ani wkręcania nas, ani podkręcania. Ta niesamowita istotna faktycznie istnieje, i faktycznie tak, a nie inaczej działa. Przynajmniej w stosunku do „Agaty”.

I w tym momencie, w sumie bez większego (za)wahania zaproponowałem „Agacie”, że może chciałaby podzielić się z naszymi czytelnikami swoją historią. Tak – jak to sama napisała – ku przestrodze i dla refleksji. Zwłaszcza, że „Agata” działa w branży, w której działamy nie tylko my, ale zapewne i spora część naszych czytelników.

Czujcie się ostrzeżeni, bo zapewne „Alicja” gdzieś tam właśnie grasuje i szuka nowej ofiary. Oby nie trafiła na Was, czy na mnie. Choć ja pewnie nie byłbym tak cierpliwy/wyrozumiały jak „Agata”.

(!) Zgłoś błąd na stronie
Pomogłem? To może postawisz mi wirtualną kawę?
LUTy dla D-Cinelike (DJI Mini 3 Pro, DJI Avata, OSMO Pocket) od MiniFly
Wdrożenie Omnibusa w sklepie na WooCommerce
Jak (legalnie) latać dronem w Kategorii Otwartej
Artykuł gościnny